Na ogół zaczyna się tak: nie znaleźliśmy towarzysza/ki do wymarzonej podróży lub osoba, która miała z nami jechać zrezygnowała w ostatniej chwili. To okazja, z której należy skorzystać mimo lęku, wątpliwości czy sobie poradzimy, czy nic złego nam się nie stanie. Ja strach pokonałam, bo wolałam się bać i wyjechać sama niż się nie bać i nigdzie nie jechać. Warto wybrać się w taką podróż chociaż jeden raz (gdy już jej zasmakujemy to na jednym razie z pewnością się nie skończy). Ostatnio doszedł jeszcze jeden bardzo ważny argument „za”, zdrowotny – w czasach pandemii ograniczenie towarzystwa w podróży jest jak najbardziej wskazane. Poniżej moja prywatna lista korzyści z solo podróży.
Konsekwencja
Gdy podróżuję sama, jak za pomocą czarodziejskiej różdżki przeistaczam się w osobę, która odznacza się żelazną konsekwencją. Minuta po minucie, godzina po godzinie, dzień po dniu realizuję swój wcześniej założony plan, aby osiągnąć cel, który ten plan wieńczy. W podróży cel mam zawsze, w życiu niekoniecznie. Podróżując w towarzystwie o konsekwencję trudniej, bo łatwiej się wtedy rozproszyć, zdać na innych.
Sztuka wyboru
Od dawna męczy mnie nadmiar właściwie wszystkiego i w związku z tym mam problem z wyborem, od tego: jaką nową ścieżką zawodową podążyć, przez: jaką teraz książkę przeczytać, po: jak, a nawet z kim spędzić wolny czas. Często nie dokonuję żadnego wyboru, co w rezultacie doskwiera, męczy. Gdy przygotowuję się do podróży solo łatwiej mi rozpoznać swoje prawdziwe potrzeby, bo to, że nie pojadę naraz „wszędzie” jest w niezrozumiały dla mnie sposób bardziej oczywiste niż to, że np. nie mogę spotkać się ze wszystkimi znajomi w tym samym czasie.
Wyboru uczy także sama podróż. Np. spotykam kogoś kto chce mnie nieoczekiwanie ugościć i to w miejscowości znacznie oddalonej od miejsca, w którym akurat jestem. Niezaplanowana gościna zburzy mój pierwotny plan. Muszę szybko podjąć decyzję. I choć nigdy nie mam pewności, czy to, co wybiorę jest ciekawsze, lepsze to jednak dokonanie wyboru daje przyjemne uczucie sprawczości.
Pokonywanie trudności
Trudności w samotnej podróży stymulują mnie, dodają energii. Traktuję je jak przygody. Bez nich prawdziwa podróż nie jest do końca udana, pełna. Bo przygody to smak podróży. W „normalnym” życiu nawet drobne przeszkody postrzegam jako codzienny znój, więc szybko potrafią mnie zniechęcić.
Wyostrzone zmysły
To, co najbardziej lubię w podróżowaniu solo to poczucie, że widzę lepiej, słyszę wyraźniej, czuję bardziej. Tak jakby zamontowano we mnie specjalne czujniki, które pozwalają na pełniejszy odbiór rzeczywistości. Kiedy nic i nikt mnie nie rozprasza mogę przestawić się na głębszy poziom bycia z samą sobą i równocześnie odbierać to, co mnie otacza pełną piersią. Wyostrzone zmysły są przydatne w ćwiczeniu uważności na to, co się dzieje tu i teraz. Sprzyjają też rozwijaniu intuicji.
Nowe znajomości
Podróżowanie w pojedynkę wcale nie oznacza samotności. Wtedy o wiele łatwiej zawrzeć nowe znajomości. Po pierwsze dlatego, że samotni podróżnicy są bardziej „tu i teraz”, w pełni otwarci na otoczenie (towarzysze podróży stanowią pewną barierę z naturalnych względów – część naszej uwagi kierujemy na siebie nawzajem). Po drugie wciąż wywołują ciekawość („ dlaczego sama podróżujesz?”) i wzbudzają chęć pomocy, opieki.