Nazywamy się Patrycja i Karolina i razem mamy czwórkę dzieci.
Dzieci mamy i kochamy, ale kochamy też podróżować. Staramy się więc łączyć te dwie miłości, bez zbytniego uszczerbku dla żadnej z nich. Tak, zbytniego – jesteśmy realistkami.
Są rodzice, którzy z małymi dziećmi z zasady wybierają się jedynie nad tzw. „polskie” morze, jest też grupa takich, którzy noworodki, wtulone w chustach, zabierają na wyprawy do dżungli. Nie oceniamy niczyich wyborów. Nie wskazujemy kto ma rację, który model jest najlepszy i dlaczego właśnie nasz – pośredni.
Chcemy przedstawić Wam po prostu nasze spojrzenie na podróżowanie z dzieciakami.
Kiedy zaplanować pierwszą podróż
Naszym zdaniem, im mniejsze dziecko tym – wbrew pozorom – łatwiej jest z nim podróżować. Taki mikro-maluch we wszystkich środkach transportu głównie śpi, je tylko mleko i nie wymaga szczególnych animacji. Nie zabrałyśmy jednak żadnego z naszych dzieci w dalszą podróż, dopóki nie skończyło 6 tygodni. W tym wieku dzieci są już po pierwszych szczepieniach, obejrzane przez lekarzy, ewentualnie po potrzebnych badaniach. Są też już wystarczająco długo na świecie żebyśmy zdążyli je poznać, na tyle by w miarę spokojnie oceniać ich formę, rozpoznawać potrzeby i ewentualne niepokojące sygnały, podczas podróży. W tym czasie także my – jako matki, okrzepłyśmy już zwykle po tej przygodzie jaką była ciąża, poród, a czasem też początki karmienia małego człowieka i to często niezależnie od przyjętej metody.
Czym podróżujemy
Na zdecydowaną większość naszych zagranicznych wypraw latamy samolotem, a w Polsce często wybieramy podróż pociągiem. Samolot – wiadomo – jest najszybciej (i najbezpieczniej, w co Patrycji wciąż nie chce się wierzyć). Zarówno w samolocie jak i w pociągu dzieci – szczególnie te które dopiero niedawno nabyły umiejętność samodzielnego poruszania się, mogą z niej swobodnie korzystać. Z naszego doświadczenia wynika, że dzieci do około trzeciego roku życia trudno namówić, żeby siedziały wpięte ciasno w foteliku kilka godzin. A ponieważ kierujemy się zasadą, że wkurzone dziecko to wykończony rodzic, to staramy się unikać takich sytuacji, szczególnie na wakacjach, które – przynajmniej z założenia – mają być odpoczynkiem także dla nas. Jeśli więc jedziemy samochodem w dłuższą trasę – wybieramy się wieczorem, tak żeby dzieci chwilę pośpiewały, trochę poziewały i zanim zdążą się solidnie znudzić – zasnęły. Omijamy wtedy nie tylko marudzenie, ale i przydarzającą się czasem chorobę lokomocyjną. Chociaż, zdarzyło się jednej z nas (powiedzmy tej pałającej mniejszym entuzjazmem do latania samolotem), przebyć 1250 km samochodem na trasie Warszawa – Amsterdam, bez przerw, prowadząc na zmianę z babcią. Wtedy dziecko miało niecałe 4 lata i dopiero pod koniec trasy, kiedy babcia wyciągnęła telefon, żeby uwiecznić piękny zachód słońca, a Nina poprosiła o telefon, żeby obejrzeć na nim zdjęcia, zorientowałyśmy się, że dziecko przejechało ponad 13 godzin, nie marudząc, nie używając tabletu ani telefonu a jedynie śpiewając, drzemiąc dwa razy po godzinie i permanentnie licząc krowy, wiatraki i inne napotkane konstrukcje. Także cuda się zdarzają. Bardzo miło wspominam tę podróż, szczególnie, że lubię jeździć samochodem, dziecko było nad wyraz grzeczne, a ja mogę teraz o tym sukcesie opowiadać w najlepsze. Czy zdecydowałabym się jeszcze raz wyruszyć w taką trasę? Nie wiem. Po pierwsze mam teraz drugie, 4-miesięczne dziecko. Po drugie sukces tamtej podróży mógł być zupełnie przypadkowy, a ja wolę tego nie weryfikować. Szczególnie, że pół roku później w drodze do Zakopanego, mniej więcej co pół godziny słyszałam: mamooo, kiedy dojedziemy.
Dokąd podróżujemy
Staramy się zawsze w miarę dostosować naszą destynację do wieku i aktualnych potrzeb dziecka. Co absolutnie nie znaczy, że wybieramy się do hoteli typu ALL INCLUSIVE z klubikami pełnymi plastikowych zabawek, zjeżdżalniami i wielką fontanną w kształcie zielonej żaby po środku. Wprost przeciwnie. Raczej chodzi tu o wybieranie takich miejsc na świecie, gdzie nie mamy do czynienia z drastyczną zmianą flory bakteryjnej, zagrożeniami chorobami wymagającymi dodatkowych szczepień etc. (im mniejsze dziecko tym staramy się wybierać bezpieczniejsze pod ww. względami kierunki).
City break
Na kilkudniowe wypady często stawiamy na europejskie miasta. Zwykle te, gdzie akurat jest dobra pogoda i bilety lotnicze w niezłej cenie. Jednej z nas zdarzyło się przez 7 dni zwiedzać intensywnie i bezkompromisowo Rzym, z dwójką dzieci w wieku „wózkowym” (4-mce i 2 lata). A że Rzym to miasto położone na 7 wzgórzach – niemal za każdym rogiem okazywało się, że trzeba te wózki wnosić lub znosić po długich schodach. Ale ostatecznie wszyscy byli zadowoleni, Rzym poznany z każdej strony, dzieciaki wyspacerowane i „dosłonecznione” (styczeń, w Warszawie w tym czasie smog i gęsta mgła), rodzice usatysfakcjonowani choć… nie będziemy ukrywać – potrzebowali po tych „wakacjach” chwili wytchnienia w pracy.
Generalnie uważamy, że świetnie zwiedza się z dzieciakami miasta. Krótkie, kilkudniowe wypady na południe Europy, szczególnie w sezonie zimowym, dają maluchom możliwość pobawienia się na słonecznym placu zabaw, w zielonym parku (czy zobaczenia wielkiego kościoła – w czym lubuje się jedna z naszych 3 latek), a rodzicom okazję do zwiedzenia nowych miejsc lub odwiedzenia ulubionej knajpki np. we Florencji i poczucia, że nie muszą rezygnować ze swoich przyjemności.
Wakacje
Na dłuższe wakacje wybieramy się zwykle nad ciepłe morze. Raczej wynajmujemy domy czy apartamenty (przez Internet) i sami organizujemy podróż, daje to nam większą swobodę i możliwość dopasowania takiego wyjazdu do naszych upodobań.
Jest jedno takie miejsce na ziemi, położone w malowniczej zatoczce u podnóża góry, na greckiej wsi, gdzie zawsze jeździmy do małego rodzinnego hotelu. Zaprzyjaźniona właścicielka (również mama trójki dzieci) niejednokrotnie pomagała nam w różnych perypetiach okołozdrowotnych… Takie sprawdzone miejsca bardzo polecamy.
Co robimy w razie choroby dziecka
Dokładnie to samo co zrobilibyśmy w domu.
Dzieci chorują – i choć na wakacjach w ciepłym klimacie zdarza się to zdecydowanie rzadziej to jednak się zdarza i jeśli będziecie dużo jeździć to zdarzyć się może. I pewnie czasem zdarzy. Statystyka. Jest też dobra wiadomość – wszędzie na świecie (no może poza tymi mitycznymi dżunglami, do których my właśnie z tego powodu nie jeździmy) są lekarze! Gabinety, kliniki i szpitale (w wielu wypadkach o lepszym standardzie niż w Polsce). Można dziecku zajrzeć do gardła, do ucha (ważne przed lotem samolotem!), osłuchać przy kaszlu, pobrać krew, jeśli będzie taka konieczność, zszyć ranę głowy czy wyjąć ość z gardła (wszystkie ww. przykłady zaczerpnięte z naszego życia – rozwiązane ostatecznie bezproblemowo i z happy-endem).
Co zabieramy
Ubezpieczenie. Zdecydowanie tak, oby się nie przydało, ale jak jest potrzeba to zawsze warto mieć, szczególnie, że w razie choroby wystarczy zadzwonić a lokalny lekarz zazwyczaj puka do naszych drzwi w ciągu dwóch godzin (sprawdzało się to nie tylko w przypadku naszych dzieci ale i nas samych, także zdecydowanie polecamy).
Apteczkę. Wyposażoną w podstawowe leki (przeciwgorączkowe, probiotyki, zestaw opatrunkowy, sól fizjologiczna, preparaty na katar itp., zdarza nam się też zabrać mini-nebulizator). Zakładamy, że jeśli dziecko się rozchoruje i tak konieczne będzie spotkanie z lekarzem, a wówczas ewentualny antybiotyk lub inny specjalistyczny lek zostanie nam przepisany.
Niewiele ubrań. Za to bardzo polecamy znaleźć wakacyjne lokum wyposażone w pralkę.
Niewiele zabawek. Dla młodszych kilkulatków najbardziej sprawdzają się nam kredki i kartki do rysowania, małe książeczki, ludziki lego/duplo, kilka klocków, czasem inne ulubione zabawki. Oczywiście dopasowujemy zabawki do wieku i upodobań dzieci, ale zasadą jest by były małe i lekkie. Dzieci bawią się nimi głównie w podróży, na samych wakacjach mają już zwykle tyle lokalnych atrakcji – choćby dłubanie patykiem w piasku lub robienie błota, że przywiezione z domu zabawki leżą w kącie walizki. Dobrym pomysłem okazało się dla nas sprawienie wszystkim dzieciakom własnych małych plecaczków na zabawki i drobne przekąski na podróż. Dumnie noszą je na lotnisku, a wszystkie drobiazgi są w jednym miejscu i podczas lotu mają dostęp do swoich skarbów.
Raczej nie więcej niż jedną książkę dla siebie. Przynajmniej jeśli mamy pod opieką dzieci poniżej 4 roku życia.