Strona intenetowa używa plików cookies w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Kliknij tutaj, żeby dowiedzieć się jaki jest cel używania cookies oraz jak zmienić ustawienia cookies w przeglądarce. Więcej informacji znajdą Państwo w zakładce Polityka Prywatności.

Rozumiem
Umysł - Relacje
19.05.2020

Poród. Moje wyobrażenia kontra rzeczywistość.

Poród. Moje wyobrażenia kontra rzeczywistość.
Zdjęcie Larisa Kisakova/ Unsplash
Zdjęcie Larisa Kisakova/ Unsplash

Pragnąc „idealnego” porodu próbujemy przygotować się do niego na każdej płaszczyźnie. Psychicznie i fizycznie. Dużo czytamy, ćwiczymy ciało i umysł, robimy szczegółowy plan. Wszystko po to, aby uniknąć traumy, która u wielu kobiet na długo skutecznie odsuwa myśl o kolejnym dziecku. Ja też chciałam przeżyć poród, który będę mogła wspominać z uśmiechem na twarzy. Udało mi się, choć było zupełnie inaczej, niż sobie to wyobrażałam. 

W artykule, który napisałam dla Was, gdy jeszcze byłam w ciąży (“Jak-przygotować się do porodu?”), zwracam uwagę na 5 aspektów. Ćwiczenie mięśni dna miednicy, masaż krocza, wzmacnianie partii ciała biorących udział w porodzie, medytację oraz plan porodu, jaki warto zrobić przed finałem. Dzisiaj, gdy jestem już mamą wiem, które z tych rzeczy sprawdziły się u mnie, a które mniej oraz co tak naprawdę sprawia, że ten dzień może stać się wyjątkowym nie tylko ze względu na sam fakt urodzenia dziecka. Pamiętajcie jednak, że każda z nas jest inna, jak i warunki oraz okoliczności porodu, a zestawienie poniżej to tylko moje subiektywne przemyślenia.

 1. Ćwiczenie mięśni Kegla

To święta prawda. Regularne ćwiczenie mięśni dna miednicy sprawiło, że faza parta trwała u mnie niecałe 30 minut. Jak na „pierworódkę” to bardzo dobry wynik. Zwłaszcza że Franek ważył ponad 4 kg i miał 60 cm. Oczywiście nie byłoby tak łatwo, gdyby nie fantastyczna położna, która dopingowała mnie niczym trener drużyny piłkarskiej podczas mistrzostw świata. Jej słowa „Marika jesteś świetna!” albo „Ale wasz synek ma piękne włoski”, sprawiały, że byłam w stu procentach skoncentrowana na akcji. Wracając jednak do mięśni Kegla, dzięki ćwiczeniom, nawet podczas silnego bólu, w odpowiednim momencie byłam w stanie rozluźnić je maksymalnie, aby potem użyć całej ich siły podczas skurczu.

Zdjęcie Camylla Battani/ Unsplash

2. Masaż krocza

W tej kwestii mam mieszane uczucia. Niby dzięki masowaniu oraz nawilżaniu olejkami skóra wejścia do pochwy powinna z czasem stać się bardziej elastyczna, dzięki czemu odporna na pęknięcia, jednak można też ją podrażnić zbyt mocno, a nawet doprowadzić do rozwinięcia się infekcji. Ponadto, jeśli rodzimy pierwszy raz a dziecko jest duże, mimo masażu istnieje duże ryzyko, że skóra pęknie, a pęknięcie jest znacznie gorsze niż nacięcie skóry w tej okolicy. Zwłaszcza że położna często nie jest w stanie określić stopnia ani kierunku potencjalnego pęknięcia. Ja bardzo nie chciałam nacinania krocza. W planie miałam wpisane, że absolutnie nie chcę. Jednak zaufałam położnej, która powiedziała, że woli zszywać 30 minut niż 2 godziny. Na sali poporodowej była ze mną dziewczyna, która nie zgodziła się na nacięcie krocza. Pękła tak mocno, że nie była w stanie ani karmić samodzielnie córeczki, ani przespać nocy bez silnych leków przeciwbólowych. Moim zdaniem nie warto się spierać.

 3. Pozycje porodowe

Przygotowując się do porodu, czytałam dużo na temat tego, jaka pozycja porodowa będzie najlepsza, najłatwiejsza i umożliwi szybsze przyjście dziecka na świat. Wszędzie było napisane, że wertykalne, czyli te, w których działa siła grawitacji jak na kolanach, na kucaka, na stojąco. I właśnie tak chciałam. Aktywnie, jak bohaterka, a nie pasywnie zdana na łaskę położnej. Okazało się, że żadne przysiady, rozciągania czy skłony, które tak sumiennie robiłam codziennie rano, nie były w stanie utrzymać mnie na nogach, gdy skurcz uderzał we mnie niczym młot Thora. Skończyłam więc, leżąc nie na plecach a na boku. Tak zaproponowała mi położna, posłuchałam i bardzo się cieszę. Może następnym razem spróbuję na bohaterkę.

Zdjęcie Jonathan Borba/ Unsplash

4. Obecność partnera 

Tutaj długo zastanawialiśmy się nad tym, czy rodzić wspólnie, czy może na czas akcji partej lepiej, abym została sama z położną. Zdecydowaliśmy się, że zrobimy to razem. Wiem, że nie każdy mężczyzna jest w stanie patrzeć na cierpienie swojej ukochanej, lub na widok krwi więdną mu nogi, albo (przedziwna sprawa) nie chce obrzydzać sobie seksualności partnerki. Jednak moim zdaniem nic tak nie umacnia ojcostwa i miłości do kobiety jak to, że było się przy narodzinach, słyszało się pierwszy krzyk dziecka, a przede wszystkim było się świadkiem ogromnej pracy, którą kobieta włożyła w wydanie go na świat. Oczywiście nie krytykuje i nie oceniam tych par, które nie zdecydowały się na taki poród, lub tych, które to zrobiły i szczerze żałują, bo „nic już nie jest takie samo”, ale dla mnie okazało się to zupełnie nowym levelem bliskości. 

5. Znieczulenie 

Pragnęłam urodzić o własnych siłach, bez pomocy znieczulenia zewnątrzoponowego. Żeby to zrobić ćwiczyłam medytację i pozytywne myślenie. Chciałam to przeżyć tak jak natura wymyśliła. Nie dało rady. Natura była zbyt leniwa. Brak skurczy o odpowiedniej mocy blokował akcję, więc trzeba było włączyć dożylnie oksytocynę, a ta potroiła ból, który odczuwałam. Według badań prowadzonych na Uniwersytecie w Illinois w Chicago sztuczna oksytocyna blokuje wydzielanie się endorfin podczas porodu, które w naturalny sposób uśmierzają ból. Dodatkowo działa znacznie słabiej na rozwierającą się szyjkę niż ta naturalna. Przez 5 godzin na sztucznej oksytocynie i ciężkich skurczach osiągnęłam zaledwie niecałe trzy centymetry. Tutaj miałam kryzys i podjęłam decyzję o natychmiastowym znieczuleniu zewnątrzoponowym. Wiecie ile czekałam na pełne rozwarcie? Niecałą godzinę. Nic nie bolało. I tutaj bardzo cenna informacja, o której lekarze nie mówią. Pewnie dlatego, żeby nie było tak, że każda kobieta od razu woła po znieczulenie. Gdy zapytałam lekarki, dlaczego tak ekspresowo i bez bólu osiągnęłam te potrzebne 7 cm, powiedziała, że najlepszy efekt daje podanie leku dokładnie przy 3 cm rozwarciu. Wiedząc to co wiem dziś, wpisałabym sobie takie życzenie w plan porodu.

Zdjęcie Christian Bowen/ Unsplash

6. Plan porodu

Mój plan porodu był bardzo obszerny. Prawie nic oprócz obecności męża i późnego przecięcia pępowiny oraz dwugodzinnego kontaktu skóra do skóry, nie wypełniło się z niego. Miałam urodzić bez oksytocyny, bez nacinania, bez znieczulenia, na kolanach, w wannie, a było zupełnie inaczej i to nie dlatego, że zmieniłam zdanie. Nawet woda obróciła się przeciwko mnie i zaczęła lecieć z kranu w kolorze żółtym, przez co położna wygoniła mnie z wanny. Nie urodziłam tak jak chciałam, ale to dobrze, bo wszystko, co wiedziałam, wiedziałam w teorii, a życie okazało się zupełnie inne. Nie twierdzę, że nie warto robić planu, bo akurat okaże się, że wszystko pójdzie zgodnie ze scenariuszem. Uważam jednak, że należy być przygotowanym na improwizację i nie nastawiać się na realizację planu, bo rozczarowanie, które następuje gdy dowiadujemy się, że z powodu głupiej awarii rur nie możemy urodzić w wannie, z której to powodu wybraliśmy właśnie ten szpital a nie inny, może przyćmić resztę tego cudownego dnia. 

7. Wybór położnej 

Ja nie zdecydowałam się na opłacenie położnej. Stwierdziłam, że nie ma potrzeby płacić komuś za to, co i tak musi zrobić. Zresztą poczytałam opinie o szpitalu, w którym rodziłam, popytałam koleżanek i stwierdziłam, że to się zwyczajnie nie opłaca. W ciągu mojego porodu miałam 3 położne. Zmieniały się, bo podczas gdy u mnie nic się nie działo, inna kobieta właśnie wchodziła w III fazę. Na sam koniec została ze mną kobieta, dzięki której przyjście na świat mojego syna stało się niemalże mistycznym doświadczeniem, a kolejne dziecko mogę rodzić choćby jutro. Jednak miałam ogromne szczęście. Z opowieści znajomych wiem, że tak jak położna może pomóc przeżyć piękny poród, może też sprawić, że będzie on horrorem do wyparcia ze świadomości. Mogłabym teraz spokojnie za tę położną zapłacić by mieć pewność, że to właśnie ona odbierze mój poród. 

Zdjęcie Jimmy Conover/ Unsplash

„Praktyka”, którą zdobyłam uświadomiła mi, że nie ma czegoś takiego jak przygotowanie do porodu. Możemy ćwiczyć oddychanie czy ciało, żeby trochę sprawniej przejść przez poszczególne fazy, ale prawda jest taka, że musimy zaakceptować fakt, że nie będzie łatwo i skupić się na urodzeniu dziecka jako na celu samym w sobie. Każdy poród jest inny, tak samo każda z nas ma inny próg bólu i możliwości, ale jeśli mogłabym sformułować jakąś uniwersalną radę to powiedziałabym: Nie warto planować, ani męczyć się dla zasady. Jeżeli ból okaże się nie do zniesienia a szpital, w którym rodzisz oferuje znieczulenie, weź je. Jeżeli prywatna położna da ci poczucie bezpieczeństwa, a możesz sobie na nią pozwolić, zapłać jej. Jeśli stać Cię na poród w prywatnym szpitalu, czemu nie. To ma być piękny dzień. Zrób to czego potrzebujesz, żeby tak go zapamiętać.

Marika Grądkowska

Marika Grądkowska

Od wielu lat działam w mediach, prowadziłam program StudioKafe i Specjalista Radzi dla WP, oraz pisałam artykuły dla Onetu i miesięcznika CKM. Tematyka, którą się zajmuję to psychologia i seks. Kończę właśnie studia seksuologiczne i mam zamiar pomagać ludziom w przyszłości rozwijać i ulepszać tę sferę życia. Zawsze uważałam, że człowiek to istota seksualna od urodzenia aż po śmierć, a główny problem społeczeństwa to brak wglądu w głąb tej istoty i strach przed rozmawianiem o swoich potrzebach. Jestem duszą artystyczną, zajmuję się aktorstwem, śpiewem, piszę powieści i scenariusze. Mimo że kocham być na scenie, a wcielanie się w różne bohaterki jest bardzo fascynujące, ku memu zdziwieniu odkryłam, że macierzyństwo może być jeszcze bardziej. Tu nie ma próby dźwięku, dubla czy dokrętki. Masz jedną szansę i koniec, dlatego do tej roli warto się przygotować najlepiej.