Końcówka roku sprzyja podsumowaniom. Ostatnio w redakcji zastanawialiśmy się nad tym, jakie najgłupsze trendy wellness pojawiły się w 2021 r. I jak długo udało im się utrzymać na fali. Było trochę śmiesznie, trochę strasznie, ale najważniejszy (i mimo że subiektywny, to naprawdę wierzymy, że słuszny) wniosek, który przywitaliśmy z uśmiechami na twarzach, brzmiał: skończył się czas na restrykcyjne diety.
Jedzenie: wróg publiczny numer 1
Szaleństwo na punkcie idealnej sylwetki nie jest współczesnym fenomenem. Mimo że na przestrzeni wieków ideały piękna zmieniały się czasem wręcz ekstremalnie, zawsze było to zjawisko ciałocentryczne – a jak wiadomo, im bardziej się na czymś skupiamy, tym łatwiej przychodzi nam upodobanie do skrajności. Gdyby ktoś chciał stworzyć poczet świętych dietetycznych, na pewno listę otwierałby Lord Byron – angielski poeta i dramaturg, ikona europejskiego romantyzmu, znana nie tylko ze swojego wybitnego pisarstwa, ale również przewrażliwienia na punkcie własnej cielesności. Obsesja wynikała z wrodzonej tendencji do tycia, którą autor starał się regularnie poskramiać tym, co dziś nazwalibyśmy fad diet (czyli popularnym przez kilka tygodni – miesięcy nowym sposobem odchudzania), opartą głównie na tłuczonych ziemniakach z dodatkiem octu. Mimo całkowitego uwielbienia dla ziemniaczków z wody, patelni i piekarnika nie będziemy sprawdzać byronowskich rad na uzyskanie szczupłej sylwetki z jednego, prostego powodu: nie wierzymy w restrykcyjne diety cud i radykalne cięcia w kaloryczności czy różnorodności spożywanych produktów.
Tego typu rozwiązania, które (POZORNIE, bo najczęściej po prostu prowadzą do pozbycia się nadmiaru wody i zawartości jelitowej w krótkim czasie) mają spowodować szybką utratę masy, niosą za sobą wielkie ryzyko:
– Trwałego spowolnienia metabolizmu,
– Kompensowania sobie okresu wyrzeczeń i szybkiego przybrania na wadze, jak tylko skończy się okres diety,
– Obniżenia odporności,
– Rozregulowania gospodarki hormonalnej,
– Zwiększenia ilości wydzielanego kortyzolu (bo warto pamiętać, że głód jest ogromnym stresorem dla ciała),
– Obniżenia poziomu koncentracji i zdolności kognitywnych,
– Problemów ze snem,
– Spadków nastroju,
– Deficytów składników odżywczych.
Chociaż mogłoby się zdawać, że skoro coraz lepiej rozumiemy połączenie między tym, czym karmimy ciało i tym, jak się ono później czuje, chęć uzyskania jak najlepszych rezultatów dietetycznych i jak najkrótszym czasie często wygrywała z rozsądkiem. Popularność suplementów spalających tkankę tłuszczową, zmniejszających uczucie głodu, zbyt długie głodówki, słodkie batony, które miały zastąpić cały posiłek, herbatki przeczyszczające tak szybko, że składniki odżywcze zawarte w posiłkach nie nadążały z wchłanianiem się – czego to jeszcze świat w sferze gonitwy za rozmiarem 0 nie widział? Chcielibyśmy powiedzieć, że mamy nadzieję, że już wszystko, ale zostawimy miejsce dla ludzkiej kreatywności (która niestety nie zawsze wiąże się z mądrością) i wysuniemy śmiałą tezę, że będzie widział coraz mniej.
Oto kilka argumentów na to, że nie przemawia przez nas mieszanka optymizmu z nadzieją, tylko fakty:
Wzrost świadomości wartości jedzenia
Nie mamy na myśli wartości materialnej, tutaj raczej życzylibyśmy sobie spadków, szczególnie w ekologicznych sklepach sieciowych. Pandemia przyczyniła się do tego, że zaczęliśmy zwracać większą uwagę na zdrowie i naturalne metody jego wspierania. Coraz więcej zaczęło być słychać o tym, że odporność, która teraz jest na wagę złota, jest ściśle powiązana z jedzeniem. Dzięki skupieniu się na tym, że posiłki składają się nie tylko z kalorii, ale też witamin, antyoksydantów czy minerałów, zaczęliśmy postrzegać je nie jako wroga, tylko bardzo cennego przyjaciela.
Zła prasa suplementów odchudzających
Zgodnie z orzeczeniem European Association for the Study of Obesity, ogłoszonym w maju tego roku, suplementy diet, nawet jeśli spowodują początkowe drgniecie wskaźnika na wadze, rzadko przynoszą długofalowe rezultaty. Coraz więcej mówi się o tym, że ani restrykcyjne trenowanie, ani tabletka cud nie zniwelują wpływu na ciało złej diety. Ten wzrost wiedzy sprzyja nie tylko budowaniu zdrowej, świadomej relacji z jedzeniem, ale też minimalizuje ryzyko konsekwencji nieprawidłowego stosowania suplementów odchudzających: wahań nastroju, udarów, zawałów serca, podwyższania ciśnienia krwi czy drgawek.
Zwrócenie się ku wnętrzu
Maratony dietetyczne sprzyjają zapominaniu o tym, że składamy się nie tylko z warstwy zewnętrznej, ale wzrost popularności pojęć takich jak wellness (dobra kondycja fizyczna i psychiczna) czy well-being (dobrostan), przypomniał nam o tym, że warto dbać też o wnętrze. Czyli poczucie równowagi, samoocenę, komfort bycia sobą, akceptację tego, jakim się jest, świadome dbanie po to, żeby czuć się dobrze, a nie zmieniać w pogoni za (często nie naszymi) ideałami, akceptację procesu starzenia się i budowanie bazującej na pozytywnych emocjach relacji z ciałem. Wierzymy, że z tak solidną, wewnętrzną bazą stajemy się coraz mniej podatni na błyskawiczne i krzywdzące restrykcyjne diety.
Redefinicja piękna
Poczekajcie, zanim powiecie, że przecież i tak większość modelek w magazynach modowych to białe, szczupłe, pozbawione cellulitu, a na dodatek i tak przepuszczone przez Photoshop dziewczyny, pamiętajcie, że zmiana to proces – a ten bez wątpienia się dzieje. W świecie mediów pojawia się coraz więcej kobiet (z naszą ulubioną Ashley Graham na czele, polecamy jej podcast Pretty Bid Deal, w którym rozprawia się z chyba wszystkimi stereotypami dotyczącymi współczesnych kobiet), które mówią głośno, że są szczęśliwe w swoimi ciele nie MIMO TEGO, że mają odbiegający od standardów rozmiar, ale właśnie DLATEGO, że są jakie są – i nie ma to wymiaru jedynie fizycznego. Trzymamy kciuki, kibicujemy i zgodnie z zaleceniami Ashley codziennie rano uśmiechamy się do siebie w lustrze.
Jeśli po przeczytaniu tego artykułu zastanawiasz się, czy Twoja dieta na pewno Ci służy, kliknij w TEN link, aby rozwiać wątpliwości.